Spiritualized – Sweet Heart Sweet Light

Jason Pierce, człowiek o image’u chodzącej używkowej tablicy Mendelejewa, rekonwalescent po ciężkim zapaleniu płuc, przez które „technicznie dwukrotnie już nie żył” wraca z energią i wiarą jaką może dać tylko wizyta w zaświatach.

Jednoosobowy szef projektu Spiritualized klarownie wykłada młodym adeptom gitary jak bezużyteczny to instrument kiedy brak odpowiedniej charyzmy. Wraca z płytą na której nie brak brudnych akordów i psychodeliczno-rockowego zamętu, a jednocześnie być może najbardziej zwartą, piosenkową i przebojową w karierze. Na której bardzo spójnie łączy wszystkie dotychczasowe spirytualne wątki: żarliwy uduchowiony gospel (moja ulubiona część składowa ich muzyki), bluesowo-rockową energię, psychodelię oraz tę specyficzną, kosmiczną, nierealną lekkość („ladies & gentleman we’re floating in space”), która zawsze chroniła jego zespół przed wpadnięciem w koleiny gitarowej toporności. To musiało skończyć się sukcesem.

Niczym taktyk o medialnym zmyśle Jose Mourinho świetnie rozkłada akcenty dbając, aby każda frakcja jego publiki otrzymała na czas swój kawałek tortu. Brudny, motoryczny rock spod znaku Velvet Underground (nietrudno wytypować, że będzie to otwierający „Hey Jane”), kosmiczna psychodelia („Get What You Deserve”, „Heading for the Top Now”), rozbrajająco naiwne i bogato zorkiestrowane ballady o bólu serca („Too Late”) oraz oczywiście gospelowy, rozbuchany, pompatyczny Wielki Finał, w którym śpiewa wraz z 11-letnią córką Poppy (cute, huh?) wszystko to koegzystuje zbyt dobrze, żeby nie wyczuwać tu ręki wytrawnego stratega, który w studiu stracił pół życia i wątroby i nagrał więcej dobrych albumów niż rockowa młodzież piosenek.

To najbardziej krzepiąca z raczej programowo melancholijnych płyt Spiritualized. Były lider Spacemen 3, jak na 46-letniego rock’n’rollowca przystało, ma w głowie sporo anegdot o przegranych bataliach z życiem, ale mimo kilku historii pod tytułem „znowu w życiu mi nie wyszło” po ostatnich dźwiękach zostajemy raczej z uczuciem buddyjskiego niemal spokoju oraz żarliwego „alleluja i do przodu”. Zarówno muzycznie jak i tekstowo Pierce kontynuuje cudnie naiwny przekaz postrzelonego wizjonera, ale nawet w najbardziej tkliwych balladach daleko mu do mazgajstwa, a stężenie „duchowego pierwiastka” w muzyce zapewniłoby mu honorowe miejsce na balkonie każdego kościoła na południu Stanów.

Kamień milowy w twórczości grupy – słynny „Ladies and Gentleman We Are Floating in Space” opakowaniem przypominał niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia mocno chemiczny specyfik. I zapewniał sporo niepowtarzalnych jazd po bandzie. „Sweet Heart Sweet Light” jest bardziej pozytywnie refleksyjny, mocniej trzyma się w ryzach, bliżej mu do solidnego jointa świetnej jakości trawy. Sam Pierce po ponad dwudziestu latach tworzenia pod hasłem, które przyświecało jego pierwszemu zespołowi – „Taking Drugs to Make Music to Take Drugs To” – przymusowo przerzucił się zapewne na tabletki dostępne legalnie w aptekach. Ale flow ma najlepszy od 15 lat.


Tagi: , ,

Komentarze 2 to “Spiritualized – Sweet Heart Sweet Light”

  1. musical Says:

    You are so awesome! I don’t thinmk I’ve read a single thing like this before.
    So nice to find someone with genuine thoughts on this
    subject. Really.. thanks for starting this up. This web site is one thing that’s needed on the internet, someone
    with some originality!

  2. entertainer Says:

    Aw, this waas ann incredibly ggood post. Taking a few
    minutes and actual effort to generate a really good article… but what caan I say… I procrastinate a whole lot and don’t manage to geet anything
    done.

Dodaj komentarz